wtorek, 16 września 2014

OPOWIADANIE: "Dziewczyna z ulicy"

Tydzień nic nie pisałem, wrzucam więc takie krótkie i niezobowiązujące opowiadanie kryminalne, które popełniłem jakiś czas temu...

Jestem na Szerokiej, w niewielkiej i przytulnej restauracyjce „Manekin”. Dopiero południe, większość stolików jest jeszcze pusta, mogę więc w spokoju zjeść swojego naleśnika z mięsem mielonym i nie obawiać się, że kogoś trącę łokciem, albo że ktoś inny będzie mnie irytował głośnym gadaniem. Mam kaca, dlatego cisza oraz spokój są przeze mnie wręcz pożądane.

W zamierzchłych czasach, zanim jeszcze porzuciłem studia historyczne i zostałem policjantem, pracowałem w tym lokalu na pół etatu. Byłem kelnerem. To fajna robota, zwłaszcza, że „Manekin” znajduje się w centrum miasta. Tu zawsze jest ruch, kręcą się turyści, ktoś zostawi napiwek, a co bardziej obrotni kelnerzy potrafią nawet uzbierać sobie z nich drugą pensję. Byłem jednym z takich gości. Teraz lubię tu przychodzić, bo wiem, jak przygotowywane jest jedzenie, i znam kierowniczkę; dziesięć lat temu oboje najęliśmy się do pracy w „Manekinie”.

Agnieszka właśnie dziś jest na posterunku. Uśmiecha się na mój widok. Dawno się nie widzieliśmy, więc na pewno będzie chciała pogadać.

– Cześć, Sławek. Smakuje?

– Naleśnik z mięsem zawsze.

Agnieszka marszczy brwi. W wyrazie mojej twarzy dostrzegła chyba coś niepokojącego.

– Nie wyglądasz najlepiej. Wszystko w porządku?

– Mam dużo stresu w pracy – wzruszam obojętnie ramionami. – Wiesz jak jest.

Wcale nie wie; nawet przez myśl jej nie przejdzie, jaką mam uciążliwą robotę. Ale kiwa głową.

– Wiesz – uśmiecha się – drzwi naszego lokalu są dla ciebie zawsze otwarte. Jak będziesz chciał, to po starej znajomości mogę ci u nas załatwić jakąś fuchę.

Nie mam ochoty na żarty, ale odwzajemniam uśmiech.

– Dzięki, Aga. Może kiedyś skorzystam.

Oddala się w stronę kuchni, ja tymczasem pochłaniam naleśnika i popijam solidnym łykiem wody. W kieszeni płaszcza brzęczy moja komórka. Dzwoni Jasiński.

– Dzień dobry, szefie! Nie przeszkadzam?

Jego głos w połączeniu z moim kacem sprawia, że robię się poirytowany.

– Jest środek niedzieli, więc sam się domyśl – odpowiadam z przekąsem.

W słuchawce słyszę delikatne chrząknięcie.

– Nasi ludzie znaleźli na Reja martwą kobietę. Wygląda na jakieś dwadzieścia lat, więc to pewno studentka – informuje Jasiński. Wreszcie nauczył się rozmawiać jak człowiek. Krótko, zwięźle i na temat.

– Za piętnaście minut będę. Cześć – odpowiadam i rozłączam się.

Toruń to wbrew pozorom małe miasto; z jednego krańca na drugi można się dostać na piechotę w nieco ponad dwie godziny. Parę razy sprawdzałem. Co prawda nogi potem bolały niemiłosiernie, ale przynajmniej wiem, że się da.


***


Kwadrans później jestem na miejscu.

Stoimy pod bramą jednej z kamienic przy ulicy Reja. Miejsce zbrodni odgrodzono żółtą taśmą, wokół ciała młodej dziewczyny uwija się kilku techników. Pochylam się nad leżącą na plecach denatką. Jej brzuch wygląda jak otwarta puszka z konserwą. Od specyficznego, metalicznego zapachu krwi, robi mi się niedobrze.

To musiała być ładna dziewczyna. Długie blond włosy, delikatnie opalona skóra, małe stopy z pomalowanymi bezbarwnym lakierem paznokciami. Sądzę, że gdyby nie rozpruty brzuch, byłaby naprawdę piękna.

Słońce dzisiaj grzeje solidnie, więc zdejmuję płaszcz, bo jest mi gorąco. Po chwili spośród policjantów i tłumu gapiów wyławia mnie wzrokiem Jasiński. Podchodzi do mnie z tym swoim wielkim skoroszytem w ręku i nie może się doczekać, aż zacznę zadawać pytania.

– No to co mamy? – pytam.

Jasiński niecierpliwe otwiera swoją tajemniczą księgę. Zdążył już nawet zrobić notatkę.

– W kieszeni kurtki zmarłej znaleźliśmy portfel z dowodem osobistym i prawem jazdy – wyjaśnia, to patrząc na mnie, to znów w swoje notatki. – Ciało należy do niejakiej Karoliny Mireckiej, urodzonej w 1990 roku we Włocławku…

– Mhm. A co ofiara robiła w Toruniu?

– Pewno studiowała… – Jasiński wzrusza ramionami.

Patrzę na niego z pobłażaniem.

– Po pierwsze: jest środek wakacji. Po drugie: dziewczyna miała już 24 lata, więc na dobrą sprawę w czerwcu powinna była skończyć studia. Nie możesz z góry zakładać, że każda martwa dwudziestoparolatka w tym mieście była studentką.

Jasiński uśmiecha się głupkowato. Przyznaje mi rację i przeprasza. Pytam, czy rozmawiał ze świadkami.

– Świadków nie ma – wzdycha. – Godzinę temu facet nazwiskiem Baryłka zauważył zwłoki pod blokiem, chyba akurat wychodził z psem na spacer.

– Rozmawialiście z nim?

– Tak, ale on nic więcej nie wie.

Milczę. Przyglądam się ciału.

– Wygląda na to, że dziewczyna została wypchnięta z samochodu.

– Skąd pan wie?

Wskazuję na lewy łokieć i ramię denatki.

– Widzisz? Ktoś, nawet nie zatrzymując się, wyrzucił ją z auta, stąd najprawdopodobniej te otarcia…

– Myśli pan, że dziewczyna jeszcze wtedy żyła?

– Być może. Ale z takim rozoranym brzuchem, śmierć to kwestia kilku godzin.

– Czemu morderca to zrobił? – pyta Jasiński.

Rozkładam bezradnie ręce.

– Pewno ją torturował… – odpowiadam, a potem wstaję i zwracam się do techników: – Zabierzcie ciało do prosektorium, póki jeszcze dziennikarzyny nie zleciały się jak muchy do gówna.


***


Sprawa morderstwa Karoliny Mireckiej ciągnie się od dobrych dwu tygodni. Ani ja, ani moi ludzie praktycznie niczego w tym czasie nie zdołaliśmy się dowiedzieć. Rozmawialiśmy z koleżankami zamordowanej, od których tego feralnego ranka wracała. Podobno wszystkie trzy były na imprezie. Mirecka tańczyła z kilkoma typami, ale nic ponad to. Około piątej nad ranem koleżanki Mireckiej wróciły do domu, ona natomiast bawiła się dalej w najlepsze.

Rozmowa z rodzicami zamordowanej także nie przyniosła żadnych konkretnych informacji. Było mi ich naprawdę żal. Do momentu, gdy matka Mireckiej wpadła w histerię. Rzuciła się na mnie i o mało co nie rozorała mi gęby paznokciami. Pieprznięta baba. Tak jakbym to ja był winny śmierci ich córki.

Ojciec natomiast długo nic nie mówił. Jako emerytowany policjant wiedział, jak sobie w takich sytuacjach radzić; wstał, poszedł do barku, nalał sobie szklankę wódki i wypił duszkiem.

– Nie wiem, w jaki sposób to zrobicie – powiedział, zaciskając pięści w złości – ale musicie dorwać skurwysyna, który zabił moją córkę. Po prostu musicie.

Żadnego punktu zaczepienia. Rozmawiałem osobiście z właścicielem dyskoteki, w której bawiły się dziewczyny. Nie był skory do rozmowy, pewno w obawie, że zamknę mu ten lokal albo pójdzie fama, że po „Milionie” krąży seryjny morderca i skończą się zyski z weekendowych imprez. Odesłał mnie jednak do jednej z kelnerek, która pracowała w tamtą noc.

Przedstawiam się i informuję, w jakiej przychodzę sprawie. Wyciągam fotografię Mireckiej.

– Pamiętam tę dziewczynę – przypomina sobie dwudziestoczteroletnia brunetka o imieniu Marta. – Ta cała Mirecka bywała u nas bardzo często. Czasami przychodziła sama.

– Sama? Na imprezę? – dziwię się.

Kelnerka kiwa głową.

– No i co robiła? – ciągnę ją za język.

– Urzynała się jak świna albo podrywała facetów. To zwykła dziwka.

Zaczyna się robić ciekawie.

– Mówisz to, bo jej nie lubisz, czy to oznacza, że Mirecka szukała gości, którzy zapłaciliby jej za seks?

– Tego nie wiem – odpowiada kelnerka – choć takie chodziły słuchy. Kilka razy była tak pijana, że znajdowaliśmy ją zarzyganą i nieprzytomną w łazience. Innym razem jacyś faceci naśmiewali się z niej, mówili, że jest „małą kurewką”. Ona udawała, że ich nie słyszy, ale potem całą noc zamawiała wódkę i piła, aż padła pod stolikiem. Chyba chciała w ten sposób zagłuszyć swój wstyd.

– Musiałyście się dobrze znać, skoro tyle o niej wiesz – mówię.

Chwila milczenia. Marta wyciera szklankę i odstawia na półkę.

– Po prostu widziałam, co ona ze sobą robi. Raz nawet nie potrafiła powiedzieć, gdzie mieszka, więc po pracy wzięłam ją do siebie. Jak wytrzeźwiała, zerwała się z łóżka i bez słowa wybiegła z mieszkania.

– Rozmawiałyście potem?

Smutnieje i kręci przecząco głową.

– Potem dowiedziałam się, że nie żyje.

Nie mam więcej pytań. Zostawiam swoją wizytówkę na wypadek, gdyby dziewczynie coś się przypomniało i wychodzę.


***


Spotykam się raz jeszcze z koleżankami Mireckiej. Powinienem wziąć ze sobą Jasińskiego, ale udało mi się wymknąć z komendy niezauważonym. Całe szczęście, bo nie mogę już patrzeć na ten jego pieprzony skoroszyt, z którym się nigdy nie rozstaje.

Dziewczyny wynajmują niewielkie mieszkanie w wieżowcu na Rubinkowie. Lipcowy upał sprawia, że wchodzę do mieszkania zasapany i mokry od potu.

– Może szklankę wody? – proponuje od drzwi Kasia.

– Chętnie, tylko zimną.

Siadamy przy stole w kuchni. Dziewczyny dopytują, jak przebiega śledztwo. Nie mogę im powiedzieć, że nijak i że pewno gówno ustalimy, bo nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Mówię więc wymijająco, że jesteśmy na dobrej drodze do zidentyfikowania sprawcy.

– To dobrze – odzywa się Wiktoria. – To, co się stało, jest straszne! Ten skurwysyn, który to zrobił, powinien wisieć! Jak można komuś rozpruć brzuch i zostawić jak śmiecia na ulicy – krzywi się, blednie.

Nagle słyszę kroki w korytarzu i do kuchni wchodzi młody mężczyzna w samych bokserkach. Jest szczupły i ma nie więcej, niż dwadzieścia pięć lat. Kasia podrywa się z taboretu i podchodzi do niego.

– Och, Piotrek, idź się ubierz! Mamy gościa.

Chłopak rozgląda się trochę nieobecnym wzrokiem. Wreszcie mnie dostrzega.

– Ojej, przepraszam pana – rumieni się, zakłopotany – myślałem, że nikogo nie ma…

– Nic się nie stało – macham ręką. – Podkomisarz Sławomir Krok.

Ściskam mu dłoń. Wyraźnie wyczuwam niechęć ze strony chłopaka.

– Piotr – przedstawia się. – Po co pan tu przyszedł?

– Podkomisarz Krok prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa Karoliny – wyjaśnia Wiktoria.

– Mhm – kiwa głową Piotr. – To wy tu sobie gadajcie, ja tylko sok wezmę…

Kiedy wraca do pokoju, Kasia gotowa jest mnie wręcz przepraszać za jego niekulturalne zachowanie.

– Piotr nie zawsze taki jest, po prostu bardzo przeżywa śmierć Karoliny i bywa trochę skołowany…

– Rozumiem, nic się nie stało.

– Wie pan, to był dla nas wszystkich ogromny szok – ciągnie dalej Kasia. – A Piotr to poeta, więc sam pan wie, jest bardzo wrażliwy… Wciąż trudno mu się pogodzić z tym, co się stało…

Kiwam głową. „Może i poeta – myślę sobie – ale patrząc na ten zamulony wyraz twarzy, Piotr to przede wszystkim wielki miłośnik jointów”.


***


Miesiąc później spotykam się z dziennikarzem popularnego tygodnika. Ludzie chcą wiedzieć, w jaki sposób zidentyfikowałem sprawcę głośnego morderstwa studentki z Torunia.

Umawiamy się w przytulnej knajpce na Szerokiej. Jest środek lata, żar leje się z nieba, wybieramy więc stolik w klimatyzowanym pomieszczeniu w środku lokalu.

– Prawdopodobnie nigdy nie ujęlibyśmy mordercy, gdyby nie moja wizyta w mieszkaniu, które wespół z koleżanką wynajmowała jego dziewczyna. – mówię, popijąc mrożoną herbatę. – Dużo w tym wszystkim przypadku.

– A czy to prawda, że Kozielski był zakochany w swojej ofierze? – dopytuje dziennikarz.

Kręcę przecząco głową.

– Ani trochę. Kozielski kochał swoją dziewczynę, byli razem od trzech lat.

Pismak wygląda na zbitego z tropu.

– To ja już nic nie rozumiem… – wzdycha.

Poprawiam się na krześle, przygotowując się do dłuższego monologu.

– Tak jak mówię, Piotr Kozielski bardzo kochał swoją dziewczynę. Troszczył się o nią, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Jednak kiedy Katarzyna Obremska, czyli jego dziewczyna, zaczęła się przyjaźnić z Mirecką, mroczna natura chłopaka dała o sobie znać.

– Czy to dlatego, że Mirecka była prostytutką?

– Tak. Kozielski próbował ustrzec swoją dziewczynę przed zgubnymi wpływami Mireckiej, lecz Obremska, mająca dość uległy charakter, szybko poddała się wpływom nowej przyjaciółki… Spotykały się i imprezowały. Mirecka, znana ze swojej towarzyskiej natury, coraz częściej zaczęła zabierać Katarzynę na dyskoteki. Kozielski był z tego powodu zły, by nie powiedzieć: wręcz wkurwiony. Para coraz częściej się kłóciła, bo Kozielski chciał, by Obremska zostawała z nim w domu, ta zaś wolała ganiać z nową przyjaciółką po klubach. Dodatkowo obie przygarnęły do siebie Wiktorię Strugę, przyznać trzeba, niezbyt lotną ani urodziwą dziewczynę, która z chęcią zaprzyjaźniła się się z popularniejszymi koleżankami. Mirecka miała coraz większy wpływ na obie dziewczyny, a Kozielski – wiedząc, czym Włocławianka trudni się w przerwach wolnych od studiowania – obawiał się, że wciągnie w ten proceder także jego dziewczynę. Wpadł więc na pewien pomysł. Któregoś dnia, gdy Obremska pojechała na weekend do rodziców, postanowił iść do „Miliona”. Wiedział, że Mirecka jest stałą bywalczynią klubu, liczył więc na to, że i tego wieczora ją tam spotka. Nie mylił się – studentka jak zwykle pojawiła się w klubie i jak zwykle urżnęła się w trzy dupy, a potem podrywała facetów. Z jednym takim wyszła z klubu. Para pojechała na Reja, do mieszkania mężczyzny. Tymczasem Kozielski ruszył w ślad za nimi. Do rana czekał na Mirecką pod kamienicą. Powiedział mi, że chciał z nią tylko porozmawiać, ale nie do końca mu w to wierzę.

Dziennikarz kiwa w zadumie głową.

– No właśnie – mówi – przecież ofiara miała rozpruty brzuch, a w aucie mordercy znaleziono tasak, prawda?

– Jest pan świetnie poinformowany. No więc, rano Mirecka wyszła od tamtego faceta i w bramie spotkała Kozielskiego. Mężczyzna poprosił ją o rozmowę. Mirecka zgodziła się, bo znała go dość dobrze. Kozielski zaproponował, że podwiezie ją do domu, ale po drodze zatrzymali się w lesie. Błagał Mirecką, by dała spokój jego dziewczynie, bo sprowadza ją na złą drogę. Ale Mirecka wyśmiała go, a Obremską nazwała „głupią dupą, która nie daje jej spokoju”. Wywiązała się między nimi sprzeczka. W pewnym momencie Mirecka spoliczkowała chłopaka. Kozielski, niewiele myśląc, wyciągnął spod siedzenia tasak i zadał Mireckiej cios w brzuch.

– Swoją drogą, skąd miał tasak w samochodzie? – dziwi się dziennikarz.

– Narzędzie zbrodni Kozielski zabrał z domu. Jego ojciec jest masarzem – odpowiadam. – Chłopak twierdził, że chciał tylko postraszyć Mirecką, ale – cytuję – „wyszło inaczej”… Mirecka momentalnie straciła przytomność. Po paru minutach Kozielski zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie żyje. Zaczął panikować. Ubzdurał sobie, że jeśli ciało podrzuci pod kamienicę na Reja, to może nie wyjdzie na jaw, że to on zabił dziewczynę. Tamtejsza okolica nie należy do bezpiecznych, a porzucenie ciała w bramie obszczanej kamienicy miało gwarantować, że policja uzna za sprawcę jakiegoś okolicznego menela… Kozielski, jak pomyślał, tak zrobił. Resztę już pan na pewno wie z mediów.

Dziennikarz kiwa głową, poprawia okulary. Zapisuje coś w swoim notesie.

– Dobrze – mruczy pod nosem. – To jeszcze jedna rzecz, o którą chciałbym zapytać… Jak pan doszedł do tego, kto jest mordercą?

Uśmiecham się z satysfakcją. Ile już razy odpowiadałem na to pytanie? Mówię to, co zwykle w takich sytuacjach.

– Drogą dedukcji, szanowny panie. Drogą dedukcji…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz