niedziela, 13 lipca 2014

RECENZJA PŁYTY: G-Eazy - These Things Happen (2014)

Płyta "These Things Happen" ukazała się 23 czerwca i zagwarantowała sukces młodemu raperowi z Oakland, sprzedając się jak dotąd w nakładzie ok. 60 tysięcy egzemplarzy. I choć nie jest to pierwszy materiał G-Eazy'ego, to z całą pewnością "TTH" przeniosło jego karierę na zupełnie nowy tor. Jak prezentuje się ta płyta i dlaczego to akurat ona wjechała na "dzień dobry" na 3. miejsce listy Billboard?

Według mnie, za całym sukcesem G-Eazy'ego kryje się niesamowity upór. To nie jest gość, który pojawił się znikąd, lub za którym stoi wielka wytwórnia chcąca wypromować kolejnego białego rapera. Śledziłem jego karierę od dobrych dwóch lat i muszę przyznać, że wszystko wskazywało na to, że jego akcje za jakiś czas mocno poszybują w górę. G-Eazy już w 2010 roku otwierał koncerty m.in. przed Drakem, Lil Waynem i Snoop Doggiem, a rok później na zapomnianym już przez wszystkich portalu Myspace, liczba odtworzeń jego numerów sięgała niemalże 400 tysięcy. Mijał dopiero czwarty rok od debiutanckiego "Sikkis on the planet", a Gerald Earl Gillum (bo tak naprawdę nazywa się G-Eazy), zdążył już wypuścić 6 mixtape'ów i 2 epki. Na koncie miał też nominację mtvU w kategoriach "Best Rap/Hip-Hop Artist", "Best Rap/Hip-Hop Album or Mixtape" (za "The Endless Summer") oraz "Best Music Video" (za klip do "Runaround Sue"). Swoją drogą, pojedyncze numery z ww. płyty mają po kilka milionów wyświetleń, więc o żadnym nagłym czy niespodziewanym sukcesie nie może być mowy.

W jaki sposób zyskiwał sobie przychylność słuchaczy? Przede wszystkim grając niezliczoną ilość koncertów. A było ich tyle, że - jak w jednym z wywiadów stwierdził sam zainteresowany - z tego powodu "praktycznie jest po prostu bezdomny". Od 2011 roku nie miał ani jednej dłuższej przerwy od występów na żywo, równie wiele poświęcał pracy w studio, o czym pisałem już na początku tego tekstu (dla ciekawskich tu znajduje się stary blog rapera, prowadzony w latach 2008-2010; dużo zdjęć, a nawet link do pierwszego klipu, którego nie ma na YT!).

Co się zaś tyczy samej płyty - "TTH" powstawało przez ostatnie 2 lata, które były chyba najbardziej owocnym czasem w karierze G-Eazy'ego. Rapera zauważył nawet sam E-40 - legenda sceny z Oakland i całego Bay Area, który ostatecznie pojawia się gościnnie w drugim na płycie numerze pt. "Far Alone". Kawałek ten został także opatrzony teledyskiem, ale już bez udziału E-40. Poza tym, ów raper oraz A$AP Ferg są  najbardziej fejmowymi gośćmi na "TTH" - oprócz nich pojawiają się mniej lub w ogóle nieznani (a jest ich aż 8): Jay Ant, Remo, Danny Seth, John Michael Rouchell, Devon Baldwin, Anthony Stewart, Blackbear oraz Christoph Andersson (to akurat producent G-Eazy'ego; produkował i remixował wiele numerów również z jego poprzednich płyt). Jak widać, liczba gości jest pokaźna, ale na szczęście w żadnym numerze nie przyćmiewają oni gospodarza.

Głównymi zarzutami jakie stawia się G-Eazy'emu za tę płytę, są wyraźne podobieństwa do Drake'a: barwa głosu, flow, poruszana tematyka. Co ciekawe, sam raper nie odcina się od nich, twierdząc, że jest wielkim fanem Kanadyjczyka i owe zarzuty zupełnie go nie ruszają. Rozumiem i fanów, i G-Eazy'ego; raper w poprzednich latach brzmiał nieco inaczej, jego image także był bardziej "łagodny". Trudno to wyjaśnić, ale dla porównania warto przesłuchać te numery, a wtedy różnice będą widoczne: "Marylin" ft. Dominique LeJeune i "Lotta That" ft. A$AP Ferg & Danny Seth.

Na "TTH" są numery bardzo różnorodne, przede wszystkim to zasługa świetnych bitów wyprodukowanych m.in. przez Blackbeara (tytułowy "These Things Happen"), Christopha Anderssona (świetny pod każdym względem "Almost Famous") czy samego G-Eazy'ego, który jest autorem bitów do "Downtown Love", "Let's Get Lost" (tu we współpracy z Anderssonem) oraz "Shoot Me Down". Większość produkcji należy jednak do Anderssona, autora ośmiu bitów na "TTH" i większości z poprzednich materiałów.

G-Eazy porusza wiele tematów, choć głównie obraca się wokół trzech: dziewczyn, imprez i grania koncertów. Nie są to jakieś skomplikowane treściowo czy technicznie teksty, ale nie rażą jakimiś niedociągnięciami czy buractwem. Według mnie target do jakiego uderza raper, to klasa średnia i wyższa USA w wieku 16-25 lat, której marzą się zabawa i miłość. Na ile dobrze to rozgryzłem - nie wiem, ale patrząc kto przychodzi na koncerty G-Eazy'ego i jak się zachowuje, myślę, że nie mijam się z prawdą.

G-Eazy to oczywiście kolejny raper, który obył się bez podpisywania kontraktu z wielkim majorsem. "TTH" zostało wydane nakładem własnym, a cena na iTunes nie przekracza... 10$ (!). Gdzieniegdzie krążą plotki, że raper być może dołączy do ekipy MMG, odkąd Rick Ross nagrał remix "I Mean It" (swoją drogą, okropny).

Podsumowując, myślę, że "TTH" jest obecnie szczytem rapowych umiejętności G-Eazy'ego. To dobry raper, któremu do bardzo dobrego jeszcze troszeczkę brakuje. Może przydałoby się więcej charyzmy? Urozmaicenia we flow? Zobaczymy. Wśród tych 16 numerów jest jednak co najmniej 8, które od dłuższego czasu zapętlam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz