piątek, 25 lipca 2014

MUZYKA: 5 niedocenionych amerykańskich raperów

Raperów jest mnóstwo, o czym słuchacze (a często właśnie słuchacz=raper) doskonale wiedzą. Niestety, wielu z nich nie ma tyle szczęścia co mniej utalentowani koledzy; niezrozumiałość, brak dobrego managera i pieniędzy na reklamę (bo dziś nie wystarczy "tylko" być dobrym) czy problemy z wytwórnią (gdy np. na siłę chcą zmusić do nagrywania radiowych hitów, vide Yelawolf), to tylko niektóre powody, dla których wielu raperom po prostu się nie udaje. Poniższa lista zwiera tylko kilku takich, którzy - według mnie - od dawna powinni zasilać szeregi mainstreamu lub przynajmniej zarabiać na zbliżonym poziomie. Kolejność alfabetyczna. 

1. Beanie Sigel
10 lat temu autor tego świetnego numeru miał 30 lat i był na najlepszej drodze do zrobienia wielkiej kariery i sprzedaży (wtedy) co najmniej miliona kopii albumu. Część sukcesów miał już za sobą; w 2000 roku jego debiutanckie "The Truth" wydane nakładem Roc-A-Fella Records pokryło się złotem, sprzedając się w 600 000 kopii. Umotywowany powodzeniem, Beanie nie próżnował, już rok później wydając nowy album pt. "The Reason". I znów chwyciło: 595 000 egzemplarzy wylądowało na półkach słuchaczy. Od tego momentu zaczęły się jednak kłopoty Beaniego z prawem. Raper był kilka razy aresztowany pod przeróżnymi zarzutami: pobicia, usiłowanie zabójstwa (!), niepłacenie alimentów. Prawda jest więc taka, że na wyhamowanie kariery sam sobie zapracował, bo zamiast promować kolejne wydawnictwa, raper znów lądował w więzieniu. Beanie Sigel nagrał jak dotąd 4 solowe płyty (w undergroundowych wytwórniach), płytę z Freeway'em i kilka mixtape'ów. Jego ostatni longplay pt. "This Time" ukazała się w 2012 roku i na liście Billboard 200 zajęła dopiero... 185 miejsce. Oczywiście Beanie nie mógł jej dobrze wypromować, bo 2 tygodnie później trafił do więzienia za niepłacenie podatków (gdzieniegdzie można przeczytać jeszcze o aresztowaniu za posiadanie narkotyków, więc do końca nie wiem, za co przesiedział ostatnie 2 lata - ciężko się w tym wszystkim połapać).

2. Grieves
Przesłuchaliście numer? Coś wam to przypomina? Mnie tak. Otóż, ten 30-letni raper mieszka w Seattle, a debiutował płytą "Irreversible" w 2007 roku. Jego kumplem jest nie kto inny, tylko sam Macklemore, który zanim stał się sławny, bywał i hajpmenem Grievesa. Nie wiem jak wy, ale według mnie, raperami są bardzo podobnymi i szkoda, że Grieves nie zrobił większej kariery. Co prawda jego kolejne płyty (nagrał 4 longplaye i 4 epki) ukazywały się w Rhymesayers Entertainment, ale nigdy nie odbiły się szerszym echem. Choć - tu trzeba zaznaczyć - najnowsza płyta "Winter & The wolves", z której pochodzi powyższy klip, dotarła do 57. miejsca na liście Billboard 200.

3. Hopsin
Kilka lat temu zrobił sporo zamieszania na scenie, a potem jak gdyby... zniknął. Albo raczej - przestał być zauważany. Co prawda Hopsin cały czas nad czymś pracuje i nawet powyższy klip odbił się sporym echem, co widać po wyświetleniach, ale i tak mam wrażenie, że jest go zdecydowanie za mało. Szkoda, bo to raper płodny i kompletny, poza tym widać, że ma ułożone w głowie; Hopsin bowiem stanowczo sprzeciwia się spożywaniu alkoholu i narkotyków, i często krytykuje mainstreamowych raperów. Jego dyskografię zamyka album "Knock Madness", który jest jak dotąd największym sukcesem sprzedażowym rapera z Kalifornii.

4. Jackie Chain
Jeśli mnie pamięć nie myli, to próby zauważenia Jackie Chaina już były; kilka lat temu (2? 3? dokładnie nie pamiętam) raper był nominowany do Freshmenów XXL-a, ale niestety nie został wybrany. W tym czasie w ogóle sporo się o nim mówiło, doceniali go także inni raperzy; Jackie Chain nagrał numery m.in. z Kidem Cudim, Bunem B i Jarrenem Bentonem. Ten pół-Amerykanin, pół-Koreańczyk pochodzi z Huntsville w Alabamie i jest autorem kilku mixtape'ów. W jego przypadku o niedocenieniu świadczy fakt, że dotąd nie nagrał pełnoprawnego albumu, który promowałyby profesjonalne klipy. Jackie Chain jest cały czas na uboczu sceny (nawet tej lokalnej), i chyba mimo wszystko czuje się z tym dobrze.

5. Z-Ro
O ile się nie mylę, to "New York Times" uznał Z-Ro za najbardziej niedocenionego rapera w historii rapu. Nie bez powodu. Z-Ro ma wszystko, co powinien mieć mainstreamowy raper: dobre, hitowe bity, teksty, melodyjne flow, porządne klipy i koneksje: nagrywał m.in. z Bunem B, Pimpem C, Jayem-Z. Do tego dochodzi potężna dyskografia; Z-Ro jest autorem aż 17. płyt, które od 1998 r. wydaje mniej więcej co roku. Obecnie raper ma 35 lat i mieszka w rodzinnym Houston w Teksasie, a w tym roku planuje wypuścić kolejną płytę pt. "The Crown" w wytwórni Asylum Records, której właścicielem jest Warner Music Group. Czy tym razem uda mu się oczarować więcej słuchaczy? Mam taką nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz