sobota, 16 sierpnia 2014

MUZYKA: 5 płyt na... chybił-trafił

Kiedy byłem w liceum, słuchałem o wiele więcej rapowych płyt i o wiele bardziej interesowałem się tą kulturą. Biorąc pod uwagę, że raperów w Stanach mamy "jak mrówków", a ich wydawnictwa to nie tylko pełnoprawne albumy, ale i epki, mixtape'y oraz bootlegi, nie starczyłoby mi czasu, by to wszystko na spokojnie przesłuchać. A mimo to słuchałem, zaciekawiony nie tylko tym, co ukazuje się w Nowym Jorku i Kalifornii, ale także w Teksasie czy Bay Area. Teraz jednak, już nie-dziecięciem będąc, sprawdzam przede wszystkim materiały od znajomych mi ksywek. W poniższym zestawieniu wybrałem metodą chybił-trafił albumy, które w ostatnim czasie często goszczą na moich głośnikach. Kolejność alfabetyczna.

1. Dilated Peoples - Directors Of Photography
Pewnie narażę się swoją opinią wielu czytelnikom tego bloga, ale powiem szczerze: nigdy nie byłem fanem Dilated Peoples. OK, mają fajne bity i niektóre klipy. Ale Evidence'a uważam za przereklamowanego rapera z monotonnym flow ("slow flow" w tym przypadku wcale nie jest komplementem), a Raaka to przeciętny raper, który mnie nie przyciąga zupełnie niczym. Mimo to, grupa ma fanów na całym świecie i od lat dużo koncertuje. "Directors Of Photography" to - jeśli się nie mylę - 5. płyta w dyskografii Dilated Peoples. I choć zachwytów było co niemiara po wypuszczeniu dwu opatrzonych video singli: "Good as gone" oraz "Show me the way" z bardzo dobrym, gościnnym udziałem Aloe Blacca, to sama płyta chyba nie przypadła do gustu nawet zatwardziałym fanom, bo dość cicho o niej nawet kilka dni po premierze. Ja "Directors Of Photography" przesłuchałem kilka razy od deski do deski, wciąż jednak DP mnie nie przekonuje, i pewnie nigdy nie przekona. W numerze "L.A. River Drive" zwrotka Sick Jackena wypada najkorzystniej na tle całego albumu; jedynym numerem, którzy naprawdę mi się podoba, jest zamykający płytę "The Bigger Picture" z fajnym bitem i ciekawym refrenem.

2. DJ Mustard - "10 Summers"
Płyta 24-letniego DJ'a Mustarda także wzbudza u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony brzmienie "10 Summers" przywołuje na myśl klimat kalifornijskich rapowych płyt z połowy lat 90., z drugiej zaś bity na tym albumie z tego samego powodu wydają mi się proste jak konstrukcja cepa. Nie wiem, jakim cudem DJ Mustard w krótkim czasie zjednał sobie tylu słuchaczy, bo jego produkcje nie są ani odkrywcze, ani szczególnie się wyróżniające. A jednak Mustardowi udało się zebrać na "10 summers" śmietankę mainstreamowych raperów: są YG, 2 Chainz, Lil Wayne, Rick Ross, Wiz Khalifa i Imasu!. Nie jest to oczywiście zła płyta i wśród 12. numerów każdy z pewnością znajdzie swojego faworyta; ja najczęściej zapętlam "Throw Your Hood Up" z gościnnym udziałem Dom Kennedy'ego, Royce'a i RJ'a.

3. G-Eazy - "Must Be Nice"
O Geazy'm pisałem już tutaj, więc tym razem jego sylwetki nie będę przedstawiał. Co się zaś tyczy samej płyty: "Must Be Nice" to EP-ka z 2012 roku rapera, na której znalazło się 10 utworów. Do kilku numerów powstały klipy, m.in. do "Marilyn" i kontrowersyjnego "Loaded", który chyba nawet fanom niekoniecznie przypadł do gustu (zebra na plaży? o co chodzi?). Całość natomiast świetnie obrazuje, jaką długą drogę przeszedł w swojej karierze raper - nawet na przestrzeni tych dwudziestu czterech miesięcy. Co prawda flow mu się nie zmieniło, ale część bitów (wspomniane "Loaded" czy "Lady killers"), to zupełnie inna bajka, niż jego najnowsza płyta, czyli "These Things Happen". Dla osób, które śledzą twórczość młodego rapera, "Must Be Nice" to pozycja obowiązkowa.

4. Lil Keke - "Money Don't Sleep"
I wreszcie Houston/Texas, czyli obok Bay Area moja ulubiona scena rapowa. Lil Keke to dziś 38-letni raper, który ma za sobą długą i niełatwą drogę. Od 1997 roku nagrał 13 pełnoprawnych albumów, 8 w kolaboracjach i 21 (!) mixtape'ów. Przyznaję, że to imponujący wynik. Owa długa i wyboista droga, to marsz przez wielkie majorsy w rodzaju Warner Music Group czy jeszcze bardziej legendarnego Universal Motown, po płyty wydawane w małych, lokalnych labelach, o których pewnie nikt by nie usłyszał, gdyby nie siła internetu i liczba fanów Lil Keke na całym świecie. W tym roku raper także nie próżnował; nagrał 1 mixtape, a "Money Don't Sleep" to jego najnowsza produkcja, na którą składa się zawrotna liczba aż 19. nowych utworów. Płytę promuje m.in. video do kawałka "Worry Bout You" z gościnnym udziałem Kirko Bangza. Promocja też płyty trochę siadła, albo po prostu znowu jest zogniskowana wokół słuchaczy z Houston, bo nawet trudno znaleźć mi było i ten jeden jedyny klip... Tak czy siak - płyta trzyma poziom i stali słuchacze na pewno zostaną usatysfakcjonowani. To właśnie Lil Keke był jednym z tych raperów, który przyśpieszał, rapował na syntetycznych bitach, zwalniał wokale, zanim stało się to modne na całym świecie.

5. Twista - "Dark Horse"
Od wielu lat, kiedy słyszę ksywkę "Twista", przed oczami mam artykuł ze starego Ślizgu, który zatytułowany był mniej więcej tak: "Twista - ochroniarz z Chicago". I to rzeczywiście prawda; Twista, nawet już nagrywając płyty, lecz wciąż nie odnosząc komercyjnego sukcesu, pracował "w zawodzie", czyli był ochroniarzem znanych aktorów i piosenkarzy. Przez wiele lat uchodził także za najszybciej rapującego rapera i właściwie pioniera tego stylu (obok Bone N Thugs Harmony). Płyta "Dark Horse" jest 9. w jego dorobku i pierwszą po 4. latach. Niestety, mimo hitowego potencjału, prawdopodobnie nie odbije się echem; zresztą, ciężką byłoby powtórzyć sukcesy sprzed lat; platynę za "Kamikaze" (2004), złoto za "The Day After" czy "Adrenaline Rush 2007" (odpowiednio 2005 i 2007 rok). Poprzednie płyty ukazywały się bowiem w wielkim Atlantic Records, natomiast ostatnie 3 wydał Twista nakładem Get Money. Na "Dark Horse" udzieliło się sporo znanych gości, m.in. Wiz Khalifa, Tech N9ne i Tyme, a promuje go kilka ciekawych klipów (niestety niskobudżetowych): choćby "Dark Horse" czy "It's yours". W samym jednak Chicago Twista wciąż ma wiernych fanów, co potwierdza filmik z dnia promującego tę płytę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz